Rano urocze w istocie miasteczko, Sirmione. Leży sobie na cyplu, z trzech stron otoczone jeziorem Garda, więc siłą rzeczy malutkie jest. Urocze, choć trochę zatłoczone. Wiecie, pandemia.
Mieszkała tam Maria Callas i to podobno był bardzo szczęśliwy okres w jej życiu.
Zeżarłyśmy z przyjaciółką lody – ja o jakimś smaku niewiadomym, bowiem czarnoskóra panienka za ladą operowała wyłącznie włoskim i niemieckim, więc porozumienie było trudne, ale kto nie ryzykuje, ten w kozie nie siedzi, jak mawiał mój kumpel.
Sklepiki z cytrynowymi kulkami mydełek, podobnież firmowa specjalność, ale nie przepadam za zapachem cytryny, więc mnie nie porwało. Natomiast bugenwille, rosnące co krok, to i owszem.
Wejście na starówkę, czyli most zwodzony do zamku Scaglierich
Tu na przykład jakaś przysadzista prawie emerytka
I nieoczekiwana trochę atrakcja
Przejechało takich kilka. Bardzo stylowe.
Od razu powiem, nie ma co jechać tam na trzy godziny. Tam trzeba mieć kilka dni, by spokojnie połazić nie tylko po uliczkach, ale i po wzgórzach i po plaży, przepłynąć promem by popodziwiać z daleka, a także z wysoka, z tarasu widokowego, który podobno jest. My niestety mieliśmy za mało czasu na cokolwiek. W ogóle ta wycieczka miała chyba przesadnie przeładowany program.
Tego samego dnia po południu dotarliśmy do Werony…
Piękny urlop miałaś, Meg 🙂
Tak Ci po ludzku zazdroszczę 😉