I step. Czy może niesamowicie wielka łąka. Jak zwał tak zwał. Kiedy pańcia maszerowała specjalnym pomostem, który prowadził do wieży widokowej, pieśń o stepie bulgotała jej w dudkach*
Wiecie, ta z pana Wołodyjowskiego.
„W steeepieeeee szeroookim
któóóóóóreeeego okiem
naaaaaweeet sokooooolim nie zmieeeeeeerzyyyyyysz!
Wstaaaań! Unieś głowęęęęę
wsłuuuuchaj się w słowaaaa
pieeeeśni o maaaaaałym ryceeeeeeerzuuuu!”
Nie chcąc płoszyć turystów, których akurat mijali, pozwoliła sobie zaśpiewać rzeczoną pieśń szeptem. Na taki widok naprawdę trudno było się powstrzymać
Zabawne było, że jak się człowiek odwrócił, to miał nagle widok na zwyczajne miasto. I odwrotnie, niech Publisia pomyśli, jaki widok mają mieszkańcy tych bloków, zwłaszcza ci z ostatnich pięter!
Z wieży widokowej w prawo i jeszcze bardziej w prawo widoki były zajebiste. Bocian wylądował i i trawa kompletnie go zakryła, choć w końcu nie jest to mały ptaszek…
W lewo był port i gdzieś za nim morze, bardziej w lewo dalej miasto…
Do którego dotarliśmy koło południa i postanowiliśmy coś zjeść.
Ruszyliśmy znowu nad morze, państwa zawsze ciągnie nad morze. Po drodze był park a w nim na przykład perkusja
a dalej, rzecz jasna, plaża i morze
na plaży była knajpa, w której państwo zjedli absolutnie najgorszy posiłek całej wyprawy. Jakieś frytki z majonezem, jakieś niedopieczone warzywa, brrr
Potem musieli ruszać dalej, bo następny nocleg mieli w Windawie, więc Lipawę jako taką zwiedzali głównie z samochodu
Żeby nie było, poza ulubionymi widokami pańci, Lipawa ma też bardziej nowoczeswne budynki, na przykład bursztynową salę koncertową
Jeszcze państwo rzucili okiem na bursztynowy zegar – dość absurdalny, bo chyba czasu to to nie mierzy…?
i z kopyta ruszyli dalej, do jedynego w podróży noclegu w prawdziwym hotelu. Jak się okazało, najwyraźniej jeszcze z czasów epoki słusznie minionej.
* patrz Joanna Chmielewska, „Krokodyl z kraju Karoliny”
O i ta część wycieczki mi się podoba.
I czekam na dalsza czesc wycieczki. 🙂
piękny urlop.