Postanowiliśmy nie pędzić do Rygi jednym ciągiem* tylko przenocować w Windawie. Jedyny nocleg jaki udało się znaleźć to pokój w normalnym hotelu. Zajechaliśmy późnym popołudniem i widok apartmą nieco nas ogłuszył.
Z tego ogłuszenia zdjęcia zrobiłam głównie na messengera by ucieszyć koleżanki z pracy, ale spieszę z opisem. Otóż apartmą był w ciemnej zieleni, meble, wykładzina, wanna w łazience. Ogromna zresztą. Dwa pokoje, meble w dziewiętnastowiecznym stylu. Na ścianach barokowe tapety.Po trochę przaśnym korytarzu we fioletach ogłusz był tym większy. Wszystko razem było po prostu koszmarne i przytłaczające. Nie wypadało mówić inaczej niż „pan pozwoli, milordzie, pańskie czyste gacie”” albo „hrabio, hrabia będzie łaskaw w końcu zwolnić łazienkę?”… i tak dalej.
I tacy trochę ogłuszeni udaliśmy się obejrzeć miasto.
Nie jest to jakieś małe, byle jakie miasteczko i do dziś serio nie wiem, który fragment obejrzeliśmy, ale – pomijając faktycznie duży port – miałam nieodparte wrażenie, że jesteśmy w Anatewce. Po ewakuacji.
Była środa, prawie wieczór, nie padało. I sami zobaczcie na zdjęciach. Co tam widzicie?
No właśnie, właśnie, ludzi jak na lekarstwo. Normalnie puste ulice.
I chyba trafiliśmy na zajebiście starą i zapomnianą dzielnicę, bo większość domów była w ulubionym pańciowym klimacie. Teraz nieszczęsna Publisia zostanie zasypana cudownymi po prostu ruderami.
No, jakiś zamek książąt litewskich też był, ale o tej porze oczywiście zamknięty.
Ile Publisia jeszcze zniesie widoków starych, podupadłych domów…? Co prawda w dalszej części będzie Ryga…
* Generalnie, dopóki Najmłodszy nie dorośnie i nie zrobi prawa jazdy, to pańcio w podróży ma przesrane. Praktycznie podróżuje sam, albowiem Najmłodszy wsadza na uszy słuchawki, odchyla fotel i zasypia. Z kolei z tyłu pańcia układa Wołeczka na klamrze od pasa, by jej nie gniotła w biodro, układa sobie jasiek i też zasypia…
Publisia zniesie. Publisia lubi architekturę. Wszelaką.
Spać podczas jazdy ??? Zamiast PATRZEĆ ??
Pole… bocian… pole… bocian… koń… bocian… las… bocian… droga na Ostrołękę…
Wołeczek? A kto to?
Niektóre rudery to takie więcej pałacyki, przygarnęłabym!
Wołeczek, przyjaciel Szczura. Jest na pierwszej fotce z podróży. Dzieło Ai.
Ruderki mocno zamarznięte w czasie, ma to pewien niepokojący urok. Brak ludzi to już całkiem porządny horrorowy klimat 🙂
Ale wszystko razem bardzo interesujące i wciągające. Pojechałabym.
Pani Narratorko, Publisia znosi na co dzień takie drewniane rudery 🙂 Zapraszam do NDMu (i to szybko, bo coraz więcej zostaje wyburzona 🙁 kiedyś było ich na co drugiej ulicy, w ostatnich latach kultowe drewniane rezydencje się zapadły w sobie… i jak to zatrzymać?!)
U nas to są tzw świdermajery. I też ich coraz mniej… :/
U mnie jeden, taki „otwocki świdermajer” (lata temu pokazywałam na miau). Jeszcze stoi, wciąż się zapada, niknie… a piękny jest w sam raz do zachwytów 🙁
Inne to typowo drewniane rudery, jak powyższe, co uroku im nie odbiera a wręcz przeciwnie, klimat swój posiadają.
Że ludzi brak to akurat atut.
Rudery rzeurocze, w polskich miasteczkach ich coraz mniej.
A hotel taki… zielony…taki akurat nie za nowoczesny.