No dzieje się w kraju (Tymkraju) trochę i państwa nosi. Pańcia zwłaszcza nie wytrzymuje nerwowo, telewizji (żadnej) oglądać z pańciem nie chce, bo jak mówi, wariatów boi się śmiertelnie, ale w środku nocy budzi się i sprawdza cichcem TT. Z kolei pańcio rozważa, co by było, jakby miał 100 lat i był terminalnie chory.
Weź tu teraz snuj opowiastki wakacyjne.
Ale spróbujemy.
Jednak najpierw pańcia musi się przyznać, że aparat został w domu, spokojnie podłączony do ładowania. Została też torba z rzeczami na basen, ale to już szczegół. Parki wodne panowie zaliczyli dwa z poprzednim tygodniu wakacji i polecają ten pod Wrocławiem a odradzają ten pod Łodzią.
Wracając do zdjęć – pańci telefon robi takie sobie, a pańcio po pierwsze nie znosi zdjęć robić w ogóle, a jak już robi to mniej więcej takie
Ale do adremu.
Państwo ruszyli na północ, zamierzając odwiedzić przede wszystkim Puszczę, ale jakoś po drodze wypadł im znienacka Grunwald. Państwo już tam byli, raz z dzieciątkami starszymi, raz na inscenizacji i raz na koncercie Myslovitz. Ale cóż, mus to mus, po raz kolejny obejrzeli sobie fragment wiadomego filmu. Po tej wycieczce pańcia już wiedziała, że resztę urlopu spędzi w adidasach, ponieważ japonki oderżnęły jej duży palec od lewej nogi.
Następnie jakoś im się skręciło do Elbląga i tam przenocowali w bardzo eleganckim hotelu. Hotel miał pewną wadę, mianowicie był przy rynku, tuż obok katedry św Mikołaja. Cholerny święty ma zwyczaj używać dzwonów w niekontrolowany sposób, od 6.30 rano. Dzięki czemu państwo nie zaspali na śniadanie, które było warte mszy… znaczy, każdych dzwonów.
Poprzedniego wieczora (u?) jedli kolację w greckiej knajpie (pyszne pierożki z ciasta filo ze szpinaczkiem i różne takie) i pańciowi udało się tam zostawić portfel ze wszystkim. Kartami, pieniędzmi i dokumentami. Na szczęście pan kelner był bardzo porządny i leciał za państwem aż do rynku. Po tej przygodzie państwo bardzo polecają Elbląg jako matecznik uczciwych i sympatycznych kelnerów, ładnych kamieniczek i rewelacyjnych śniadań. Pani soki na życzenie wyciskała na miejscu, a naleśniczki i dżem morelowy były mistrzowskie.
Potem uradzili, że trzeba Najmłodszemu pokazać inny matecznik, znaczy tych Krzyżaków z filmu, więc ruszyli do Malborka. Ale po drodze jakoś tak wypadł im Frombork. No cóż, wleźli na górę… wleźli na wieżę… (zdjęć z wieży są, ale ich nie będzie, ŻADNE nie nadaje się do publikacji! Na każdym pańcia jest gruba i paskudna!) zleźli z wieży… W wieży jest słynne wahadło foucaulta…
Na zwiedzanie kościoła pańcia dostała kapkę, by bezwstydne ramiona przykryć… po czym zleźli z góry. Przeszli się jeszcze na molo, Najmłodszy nie chciał się wykąpać, pańcia zamoczyła nogi, a ponieważ jak pisaliśmy, była w adidasach, do samochodu wróciła boso i wyobraźcie sobie, że miała zupełnie czyste nogi!
To tyle w temacie Frombork i ruszyli na Malbork.
Pańcio hotele rezerwuje w telefonie, więc trochę na chybił-trafił i gdy państwo dojechali do hotelu Dedal, ładnych kilka minut zastanawiali się, czy w ogóle warto wysiadać, albowiem hotel wyglądał jak typowa wiejska podstawówka z lat pięćdziesiątych.
A na parkingu stała budka z dykty, gdzie mieścił się stoliczek i fotel pana wartownika. Niewątpliwie Publisia widziała takie budki na osiedlowych parkingach… Jednak zaryzykowali i okazało się, że pokój był ogromny i bardzo wygodny, a w budce, pod stolikiem swoje legowisko ma Maciek, wielki, czarno-biały pingwin.* Pańcia od razu się zaprzyjaźniła z panem wartownikiem, Maciek został wygłaskany, potem poszli w miasto na kolację. Trochę zabłądzili wracając, ale to był skutek nadużytego piwa Specjal, państwo strasznie dawno go nie pili, a budziło w nich wspomnienia pobytów na nartach i tak jakoś… no. A rano kolejne śniadanie i kolejny szok – hotelowa jadalnia. Pańcia mówi, że była boska. Krzesła w pokrowcach w angielskie róże, sekretarzyki, parawany, stare kredensy pełne bibelotów, dekupażowanych butelek, na środku wielki ocelot, czy insza pantera, na ścianach obrazy i oprawione kaszubskie hafty. Cudeńka panie. I naleśniczki z pysznym dżemem morelowym.
No, ale trzeba było w końcu ruszyć na zamek.
Oczywiście, państwo już tam raz byli, z dzieciątkami starszymi…
I pańcia mówi, że choćby z nieba żabami waliło, więcej tam jej noga nie postanie. Krzyżaki ją zabiły metrażem i schodami. Zwłaszcza wieżą.
Pańcia wygląda tu jak zombie i lepiej nie oglądać jej z przodu.
Na szczęście była też wystawa bursztynu i sklep z biżuterią bursztynową, co sprawiło, że pańcia zmartwychpowstała. Dodatkowo udało jej się małżonka z Najmłodszym zgubić i nikt nie marudził, by się odkleiła od gablotek…
cdn…
Następną razą we Fromborku zobaczcie koniecznie Muzeum Medycyny.
Widziałam Twoje zdjęcia i nie sądzę, bym się dała skusić, brrr.
Tył bardzo dobry 🙂