Były. Dużo ich było. Ciągle gdzieś właziliśmy. Czasem była winda – szczęśliwie na przykład na skocznię w Lahti, ale tylko czasem. Pańcia wchodzenie jakoś ma opanowane, natomiast w schodzeniu nie jest mistrzem. Być może, że nie zmieściłaby się nawet w pierwszej setce. Oczywiście mówimy o schodach typu wejście na wieżę Fiony, czy innej Roszponki, choć zwyczajne bez poręczy też bywają dla pańci wyzwaniem.
A dla pańci z niesprawnym lewym barkiem plus nagłe zapalenie prawego barku?
Tu Publisia może obejrzeć część schodów. Część, bo nie od razu pańcia wpadła na pomysł, że to może być fajna pamiątka z tych mrożących krew w żyłach…
Mówię Publisi, po urlopie z powodu tego barku pańcia dostała tydzień zwolnienia i dopiero mogła odpocząć, choć jak może Publisia wie, schody w państwa domu też wciąż nie mają poręczy…
Po urlopie zawsze przydaje się kolejny urlop, żeby po tym pierwszym odpocząć.
Schodzenie wyłącznie tyłem. Raz, że otchłani nie widać a dwa, że lepiej spadać z głową u góry.
W istocie krew w żyłach mrozi.