Tak, pańcio załatwił Tallin card i ruszyliśmy oglądać co się da. Od razu na naszej ulicy natknęliśmy się na muzeum orderów. I trochę utknęliśmy. Jak pańcia pisała, była tak oczarowana, że oczy wyłaziły jej z orbit, zupełnie jak w Nyxie, a jak dotarła do Anglii współczesnej to oczarowało ją podwójnie, bo na ścianie ujrzała swojego najulubieńszego aktora w skali jeden do jednego. Tu macie go w kawałku, bo fotka z netu
A tu macie to co dostał od Elżbiety II
Nazywa się to „Order of the british empire”. Ładne, nie? Niebieściutkie takie.
A tu jedyna fotka, jaką pańcia znalazła w czeluściach telefonu. Większość tych orderów była naprawdę prześliczna.
No, ale więcej nie ma, przepadło.
Potem pańcio z Najmłodszym poszli do muzeum tortur a pańcia do sklepów…
W tym sklepie jakaś mania wielkości…? Taka poręczna torebunia
A w tym sklepie nie pozwalali robić zdjęć. A były absolutnie cudowne rzeczy. Malutkie filcowe myszki – w kołysce, przy stole, na bujanym, filcowym koniku, pod parasolem, no coś fantastycznego. Poza tym różne inne rękodzieło. Zrobiłam cichcem fotkę wystawy
Jak panowie wrócili i wyperswadowali pańci kupno ogromnej, ciężkiej i grubej deski do krojenia, znaleźli malutki sklep z lalkami.
Jednak w tym sklepie najważniejszy był pies, który, rzecz jasna, został przez państwa natychmiast napadnięty, obcałowany, wygłaskany i teraz pańcia musi sprawdzić, czy Najmłodszy zrobił mu zdjęcie czy nie, więc na razie tyle…
Ale mam nadzieję, że coś kupiłaś !
Tu kupowaliśmy prezenty głównie. Ja już miałam dwie koszulki wszak.