Oj, nie lubimy przeprowadzek, oj nie. To pańcia nie lubi, czy to w realu, czy na kompie, obojętnie. Teraz pańcio szaleje z pańciowymi fotkami, które mają coś w linku i trzeba je przenosić ręcznie, a pańcia postanowiła, że muszę Ulubionej Publisi uczynić pewną retrospekcję, bo Publisia będzie nie w kursie dzieła.
Otóż, kilka dni przed wigilią pańcię łupnął żołądek. Niewątpliwie nie powinna się rzucać na maślaczki w occie, które przyniosła na pracowego śledzika koleżanka Wiesia, ale ponad rok pańcia nie jadła takich delicji, bo wiadomo, zapalenie tej błony żołądka i takie tam, więc może nie maślaczki, ale ocet w pańciowym menu zdecydowanie się nie mieścił. No i trochę straciła umiar w konsumpcji smakołyku a potem parę dni jojczała, że głupi żołądek niedoleczony, czy co?
Jedząc oszczędnie i rozważnie, doczekała do wyjazdu na święta do Juniora do Białej. Samo wyruszenie zasługuje na osobną notkę, bowiem jak pańcio inteligentnie załadował bagażnik wszelkiem dobrem, które kochajęcy rodzice wieźli dzieciątku (pościele, odzież wszelaką, materace do spania, naczynia kuchenne, których braki dziecię zgłosiło a przede wszystkim wigilijno świąteczny wkład jadalny, już to worek pierogów, już to uszka, barszczyk, pasztety z selera, no i wielki sernik w dwóch częściach i jeszcze większą szarlotkę w największej blasze, jaką pańcia posiada) – dokładnie wtedy właśnie zauważył, że tylne koło padło w charakterze kapcia. Zapasowe koło tzw dojazdowe, jak bystra Publisia się natychmiast zorientowała, było ukryte w schowku na dnie świeżo i racjonalnie zapakowanego bagażnika. Nastąpiło przepakowanie wszystkiego z szarlotką na czele na tylne siedzenie, przełożenie koła i z sernikiem niebezpiecznie gibającym się na szczycie sterty poprzekładanych rzeczy państwo pomalutku udali się do wulkanizacji. Oczywiście, nie do najbliższej, ale do firmowej, bo do innej nie wolno. Tam ustawili się w kolejce.
Zapadł zmrok…
…
Wreszcie dostali koło, przepakowali serniki i resztę tobołów kolejny raz, i wyruszyli z wizgiem. Zawiadomiony telefonicznie Junior zgasił świece i pogodził się z tym, że kolacja wigilijna w tym roku zacznie się najwcześniej o 21. Zdjęcia juniorowych futrzaków wstawimy później.
Na Sylwestra państwo pojechali na tzw domówkę do kolegi. Tam zapoznali kuzyna gospodarza i zaraz po północy wdali się w polityczną dyskusję. Z kuzynem. Kuzyn był z tych, co mają – cytujemy – „wyjebane na wszystko i nic go nie obchodzi” Pańci od razu urosła grzywa i dredy strzeliły iskrami z irytacji. W ferworze dyskusji co chwila dolewała sobie szampana z butelki, a jak skończył się szampan to dolewała sobie czegokolwiek z innej butelki. O drugiej w nocy zgrupowana na pięterku progenitura wysłała najstarszego przedstawiciela z petycją, by dorośli przestali tak wrzeszczeć, więc pańcio zawezwał taksówkę, i może dzięki temu pańcia nie napoczęła trzeciej flaszki.
Jednak, niestety i tych dwóch pańciowe wnętrze nie zniosło z godnością, tylko zaczęło wysyłać coraz wyraźniejsze sygnały, że nie halo i w ogóle co jest, bo dobrze nie jest.
Tymczasem pańcia nie miała czasu słuchać wnętrza, bo pańcio wybierał się na narty, o czym pisała, a ona miała zamiar spędzić ten tydzień bez pańcia na urlopie, w spokoju i ciszy i w ogóle miało być pięknie.
Pańcio wyjechał, a pańci było coraz gorzej, nawet banany i jogurt już jej szkodziły, pożerała anestelog hurtowo i jak się potem okazało, zupełnie niepotrzebnie, i miała silne postanowienie wbicia się w poniedziałek do lekarza rodzinnego bez względu na to czy dostanie numerek, czy też nie.
Ale poniedziałku nie doczekała. Jak w niedzielę wieczorem dostała jakiejś kosmicznej temperatury i drgawek aż rzucało ją po ścianach – poddała się. Wezwała pomoc w postaci sąsiadki i wylądowała na ostrym dyżurze, a tam pani doktor z niesmakiem odkryła, że pańcia jest żółta. I w tej sytuacji nie może jej odesłać do domu.
Ot, co. Biedny żołądek, niewinny tym razem organ, nie miał z maślaczkami ani z szampanem nic wspólnego, za to obraził się na amen pęcherzyk żółciowy, zwany popularnie woreczkiem, a z woreczkiem trzustka, i pańcia z diagnozą „Ostre zapalenie trzustki”, po zaledwie kilkugodzinnym pobycie na izbie przyjęć, w środku nocy wylądowała na ostatnim, jak się potem okazało, wolnym łóżku na sali oddziału chirurgi.
Na usg wyszło, że pęcherzyk pełen jest kamieni i maślaczków już po prostu nie zdzierżył. W tej sytuacji pańcia przeszła na dietę kroplówkową – trzy litry rano, litr wieczorem.
A że w pierwszym litrze dostawała litościwie mnóstwo przeciwbólowych, mogła zająć się obserwacją szpitalnego życia. Bo nie zna życia, kto nie służył w marynarce…! To znaczy – kto nie leżał w szpitalu w czasach kryzysu. A i poznane pacjentki warte są opowiastki.
O rany!!!
Czy już się pozbyłaś wora kamieni, czy atrakcja przed Tobą? Daj znać to choć jakieś kciuki potrzymamy.
I dawaj więcej opowieści szpitalnych.
I żadnych maślaczków!
O rety-kotlety!
Ależ brońborze, żadnych kotletów!