Otóż, pańcia wróżka, czy cóś? Ledwo wkleiliśmy poprzednią notkę, a deszcz lunął. Pańcia popędziła z latarką ratować ptaszka, jednocześnie wyciągając sąsiadkę z łóżka i domagając się drugiego wiaderka, tym razem z dziurkami odpływowymi w dnie. Sąsiadka nie miała drugiego, ale zaoferowała, że zrobi dziurki w tym, przerzuci je przez płot, a o czwartej rano, jak już będzie widno, pańcia je odbierze i zainstaluje pisklaka w poprzednim miejscu. Tymczasem ugotowała jajko i co dwie godziny pchała posiekane w nienasycony dziób, jednocześnie czytając co internety piszą o karmieniu nieletnich szpaków, przy okazji stwierdzając, że to wcale nie szpak, tylko kos. O czwartej rano deszcz przeszedł w jakieś idiotyczne oberwanie chmury, połamał pańciowe hortensje i w ogóle nie było mowy, by nie tylko instalować niewinne pisklę na drzewie, ale nawet ciężko było by lecieć po rzeczone wiaderko pod płot. Jak przestało padać, rodziców małego nie było ani widać, ani słychać, w gnieździe też jakby pusto.
I tym sposobem Dziubas został z nami.
Sąsiadka pojechała po biały ser, zrobiliśmy mieszankę z jajkiem, ale najbardziej Dziubas lubi ślimaki. Oczywiście, obrane ze skorupki. Co na to ślimaki, wolimy nie dociekać. Pańcia w poniedziałek, jak już dotrze do pracy, zamierza wyrwać od bezkręgowców jakieś robale i zobaczymy, co dalej…
Dziubas, który zamieszkał w juniorowym pokoju.
PS – wiemy, że najlepiej było by od razu wsadzić gnojka do gniazdka. Niestety, przekraczało to możliwości zarówno pańci, jak i sąsiadki, a pańcio po urlopie w domu bywa głównie po to, by zmienić koszulę, wziąć prysznic i przespać się pięć godzin.
Tak, że tak.