Przygoda, przygoda, każdej chwili szkoda…!
Natomiast pańcia, z tych nudów, to ma okropny zwyczaj we wszystko się wtrącać. Na jednej z hamakowych sosen szpaczki wśród pnączy uwiły sobie gniazdko. W związku z tym, państwo hamaka używają raczej oszczędnie, ale nie w tym rzecz. Do tej pory, szpaczki sobie biegały po zrytym przez Abelardzika i jego mamcię terenie i wydłubywały robaczki, fruwały i podśpiewywały. Koty nie wyglądały na specjalnie zainteresowane, poza Barbusiem, który lubił przyglądać się szpaczkom w takim jakimś zamyśleniu. A dziś od rana szpaczki piłowały dzioby jakoś inaczej. Pańcia, jak to pańcia, poszła się zainteresować. I oczywiście dotąd łaziła, aż usłyszała pod nogami jakieś piukanie. Mały szpaczek siedział i rozdziawiał dziób, od czasu do czasu wydając z siebie odgłosy. Pańcia podniosła go z ziemi, w dziób wetknęła trochę kociego żarcia, bo nie znalazła na poczekaniu żadnego robaczka i przy pomocy sąsiadki zapakowała go do małego wiaderka i powiesiła tak wysoko, jak tylko mogła. Póki latała z pisklakiem w garści, rodzice latali nad nią i wygladało na to, że wiedzą, że o piskle chodzi, teraz pańcia podgląda przez okno i cholerny malec siedzi cicho, a rodzice latają i łażą to tu, to tam…
Poza tym, pańcia chciała od sąsiadki koszyczek, a dostała plastikowe wiaderko i dopiero teraz sobie uświadomiła, dlaczego koszyczek… przecież, jak w nocy nie daj bur lunie, to pisklak się utopi. No nic, wczoraj lało, może dziś nie będzie, a jutro zrobi sie dziurki, albo co. Jak jeszcze w ogóle będzie sens.
O, rety… Odstawiłaś już podlota na miejsce znalezienia? Bo to wiaderko to ten tego…
Nie sięgam do gniazdka…