Puree ziemniaczane naoczne, ciąg dalszy, mniej więcej.

Notujemy pewne problemy z dalszym pisaniem, albowiem na przykład dziś pańcia najpierw nie mogła się oderwać od mistrzostw świata w snookerze, a jak terrorysta pańcio zabrał jej tv, by obejrzeć mecz – usiłowała ugotować pyzy, nie czytając przepisu w ulubionej książce kucharskiej z 1962 roku. Pyzy się generalnie rozleciały, Manchester przegrał z Chelsa, więc państwo popadli w zbiorową depresję.

Dobra, wracamy do adremu.
Po tygodniu pańcia pojechała dać sobie zdjąć założone po operacji soczewki opatrunkowe. Zrobiono też tak zwaną mapę ócz. No i dostała receptę na rozmaite krople.
Które wkraplała uczciwie, bo jest pacjentką zdyscyplinowaną, choć trochę roztargnioną. Jednakowoż tym razem, w zasadzie nie mając nic innego do roboty, wkraplała.
Dwa dni później na lewe oko pańci naszło takie jakby bielmo, pergamin, czy coś w tym rodzaju. Nie, żeby to było widać z zewnątrz, to widziała tylko pańcia. Spanikowała i popędziła do pani okulistki na wizytę awaryjną.
Pani okulistka spojrzała w rzeczone oko i w drugie też i zacukała się odrobinę. To jakaś pustynia, nie oko, zresztą obydwa są suche, że tylko się zastrzelić, powiedziała. I dała receptę na inne krople i kazała poza tym wlewać sztuczne łzy, takie specjalne w jednorazowych ampułkach, by na pewno bez konserwantów było, bo kto wie, może akurat na dodatek na któryś konserwant pańcia uczuloną jest.
Pańcia zostawiła w aptece kolejne 160 zł i przez następny tydzień w stresie i w frustracji strasznej siedziała do góry nogami,

Zresztą z Gienkiem na głowie, bo Generał stanowczo odmówił opuszczenia ulubionego stanowiska…

…i wlewała wszystkie zapisane ingrediencje, ze szczególnym naciskiem na sztuczne łzy, które zamawiała w internecie sąsiadka, na zmianę z pańciem, który z kolei wymuszał na pobliskiej aptece sprowadzanie specyfiku z hurtowni. Zużycie specyfiku pańcia śmiało może już liczyć na nieduże wiaderka, a tani nie jest.
Ale co tam, wydała kilka tysięcy, może wydać jeszcze te parę stów, c’ne? Na zwolnieniu siedzi, pożyczkę spłaca, marcowa pensja pańci nie dobiła nawet do półtora tysiąca, ale jak szaleć to szaleć, raz się żyje.
I raz się oczka naprawia.
Po paru dniach pergamin zniknął, co pańcia uczciła kolejną wizytą u pani okulistki. Cierpliwość tej kobiety zaiste nieskończona jest…

Ten wpis został opublikowany w kategorii Ziemniaczane puree i oznaczony tagami . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

3 odpowiedzi na Puree ziemniaczane naoczne, ciąg dalszy, mniej więcej.

  1. ~pozytywka pisze:

    pani dr okultystka bardzo jest cierpliwa, ale my mniej
    czemu te wpisy ciągle jakimś suspensem się kończą, no?
    gdzie ciąg dalszy i jeszcze dalszy?

  2. ~Babajaga pisze:

    Bo to jest taki styl literacki: suspensorium.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *