Pogrzeb był wczoraj – i był to najdłuższy i najbardziej psychicznie męczący pogrzeb w moim życiu.
Ci, co 25 lat temu latali jako dzieciaki, dziś są po trzydziestce.
Ci, co 25 lat temu byli po trzydziestce, dziś są starszym państwem.
Tylko ja jestem wciąż tak samo głupia i naiwna.
I niedojrzała jakaś.
Z kolei dziś byłam na ślubie starszego syna mojej ukochanej przyjaciółki. Fajny księżulo mszę odprawiał, miał zajebisty głos i promieniował sympatycznością.
Ale taka refleksja mnię najszła, a nawet dwie –
dwie pełnowymiarowe msze w dwa dni, jedna pogrzebowa, druga ślubna, to trochę za dużo.
I druga – jeśli ja, stara ateistka, lepiej wiem, kiedy trzeba wstać a kiedy klęknąć (na ślubnej mszy nie było dzwonków) to o czym to świadczy, hm?
Jutro idę do pracy i w następny weekend idę do pracy.
Chyba zacznę chodzić spać o 21.
Ostatniej nocy byłam tak wykończona, że nie obudziła mnie nawet straż pożarna. Spłonął dom na sąsiednim rogu.
Normalnie budzi mnie byle co, serio.