Puree o jedzeniu i niejedzeniu, o zabijaniu Juniora i o nowych obyczajach kościelnych.

Pańcia zaczęła wyglądać jak zombie. Bo wiecie, droga Publisiu, półtorej godziny snu, przerwa, dwie godziny snu, a potem kolejna pobudka o 4.30 (Gabuniu, nie mogłabyś się po raz trzeci budzić o 4.50? Wyrywasz pańci dwadzieścia minut bezcennego snu) – no wiadomo, że już się nie opłaca kłaść.
Na szczęście Gabunia zdecydowanie poczuła się lepiej i zaczęła po schodach nie tylko wchodzić, ale i schodzić, więc pańcia postanowiła zaryzykować i zostawia na noc światło na schodach na stałe. Teraz już psinki nie znosi, tylko nasłuchuje, czy bezpiecznie zeszła i od czwartku udało jej się przespać całe pięć godzin jednym ciągiem. Bo takie nasłuchiwanie pańcia robi nie przerywając snu.
Jednak jest niby lepiej, ale od dwóch dni znowu jakby gorzej, Gabunia znowu je jak wróbelek, nawet biedronowe parówki ciężko wchodzą. Salceson się nie sprawdził, mortadela z Lidla miała powodzenie dwa razy. Gotowana pierś kurzęcza była niezła, ale już nie jest. Pańcia rozmyśla nad pasztetową, bo tego jeszcze psince nie proponowała.
Na początku tygodnia mieliśmy rozrywkę dodatkową.
Pańcio wyjechał na Śląsk, Junior wrócił z pracy wczesnym przedpołudniem i poszedł spać, no a pańcia – normalnie, wróciła z roboty po południu.
Manewruje kluczem w drzwiach – nic.
Obeszła dom dookoła – taras zamknięty.
Wykonała prawidłowy tok myślowy – pańcio już w Chorzowie, a durny Junior zamknął dom i zostawił klucze w drzwiach od wewnątrz, a teraz śpi jak pozabijany dechami.
Telefon Juniora nie działa.
Poszła pod okno Juniora i zaczęła wydawać okrzyki.
Nic.
Poszła na taras i zaczęła walić w szybę.
Nic.
Oczywiście, my wszyscy zdążyliśmy się obudzić i dreptaliśmy wiernie za pańcią, dzięki temu zobaczyliśmy, jak pańcia kładzie się na tarasie jak długa i usiłuje przecisnąć przez kocie okienko.
Nawet jej głowa nie weszła (a Filo się mieścił!) więc tylko znowu zaczęła wydawać okrzyki, tym razem bezpośrednio do środka domu.
A co Junior? Wesolutko i bezstresowo – „Co tam znowu, matka?”
Pańcia nabrała tchu i w długim, wielokrotnie złożonym zdaniu, wyjaśniła progeniturze, o co jej znowu chodzi, więc trochę spłoszony Junior opowiedział, jak to wyglądało z jego strony.
Owszem obudził się, bo wydawało mu się, że ktoś go woła, ale przestał. Więc wstał i poszedł się miziać z Miętówką. Potem owszem, słyszał walenie z dołu, ale w skomplikowanym i zaspanym umyśle swoim sądził, że matka coś kroi na plastikowej desce…
Pańcia najpierw postanowiła go zabić nieodwołalnie, ale w porę sobie przypomniała, że już w październiku Junior zamierza zamieszkać w Krakowie, więc odstąpiła od egzekucji i postanowiła wytrzymać. W końcu, dlaczego Kraków ma mieć szczęście?
A w sobotę była na ślubie koleżanki z pracy i niech sobie pt Publisia wyobrazi, że po udzieleniu właściwego sakramentu ksiądz kazał nowożeńcom się odwrócić do gości a gościom urządzić owację na stojąco.
Pańcia natychmiast usiłowała zorganizować meksykańską falę, ale jej inicjatywa została storpedowana.
Ale nie wątpi, że kiedyś i ten obyczaj się przyjmie.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Ziemniaczane puree i oznaczony tagami , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

9 odpowiedzi na Puree o jedzeniu i niejedzeniu, o zabijaniu Juniora i o nowych obyczajach kościelnych.

  1. ~pozytywka pisze:

    meksykańska fala 😀 😀 😀

    przypuszczam, że Kraków się zbroi na przyjęcie Juniora 😀
    (w cierpliwość się zbroi)

    pańcia usiłująca wpełznąć przez kocie okienko jako wonsz, zrobiła mi dzień :-))

  2. ~Walabia pisze:

    Moja Siostra przez okienko wpełzająca będzie mi się śniła w koszmarach :/
    Żeś nie przeszła, to znaczy, żeś za gruba, bo Bosmina przeszła dwa razy – pierwszy i ostatni, ale przeszła 🙂
    A Gabunię próbowałaś karmić krwistą wołowinką, Lopezowi pomogło, wygrzebał się, a już dwiema nogami był w grobie.

    • ~Megana pisze:

      Niestety, wołowinka jest niejadalna.
      Jakbym chciała podsumować, to najbardziej jadalne są parówki, ale tylko drobiowe. Każde inne odrzucają psinkę, która posuwa się do wyjścia z kuchni.
      Wątróbka – ale tylko świeżutko podsmażona, godzine później już be.
      Czasem kawałek gotowanej kury.
      czasem, znaczy raz na tydzień.
      Ewentualnie psi pasztecik z Rossmanna – ale tylko zaraz po otwarciu.
      Jak myśmy żyli i zwierzaki nasze, kiedy nie było Rossmanna…??

  3. ~Gosia pisze:

    Kciukam za Niunieczkę cały czas! Głaski i buziaka w chudy Gabuniowy pysio przesyłam. A pasztetowa z Dudy całkiem daje radę, jest w takich batonach-kiełbaskach, konsystencji jak te Niuniowe pasty – myślę że spokojnie dałoby się to nawet z wodą rozrobić i karmić ze strzykawki w razie potrzeby.

    (a Kraków zbroi się w pavulon albo inny eutanazol na wszelki wypadek :D)

  4. ~Aia pisze:

    Kciuki za Gabunię-Babunię!
    Można jeszcze spróbować podgrzewania jedzenia. Cieplejsze ma mocniejszy zapach i jest bardziej atrakcyjne. Kajowi tak wrzucam na kuchenkę i mieszam przez 15 sek, wystarcza.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *