Tak, tak, to ja, to ja, Abelard, synuś pańci, tak! (Mufka z naganą – uspokój się kretynie, nie hałasuj, tylko siedź spokojnie i pisz!)
Oj tam, oj tam, no dobra, już piszę, już piszę! Pomyślałem, że Publisia nie jest na bieżąco, a tu różne rzeczy się dzieją! Od końca zaczynając, Zuza prawie upolowała wiewiórkę! Prawie, bo Merit pierwsza usłyszała krzyki i przybiegła, więc Zuzka uciekła a wiewiórka wspięła się na drzewo na tyle wysoko, że Merit nie sięgnęła, zresztą państwo już lecieli z morderczymi okrzykami. Potem jakiś czas stali pod sosną i się gapili, bo wiewiórka nie wyglądała jakoś kwitnąco. Wlazła po chwili jeszcze trochę wyżej, na poziomą gałąź i tak została. Nie, że siedzi tam do dziś, ale siedziała ze dwie godziny. Państwo oczywiście tyle nie stali, więc w sumie nie wiemy, czy wiewiórka przeżyła i w jakim stanie. Trochę wcześniej mieliśmy poważne zajście między paniami, mianowicie Merit się rzuciła na Mufkę! Mufka teraz korzysta ze statusu pokrzywdzonej, dlatego ja muszę robić za nią robotę! Prawdę mówiąc, Mufka trochę sobie sama winna, bo wetknęła nos w meritową miskę, świeżo napełnioną chrupami. No, ale tak czy siak, nieładnie z jej strony! Swoją drogą, nie wiedziałem, że pańcio potrafi tak szybko biegać! Prawie szybciej ode mnie! Odciągnął Merit, a pańcia złapała i wyniosła Mufkę. Wiele ran nie było, dziura w wardze i trochę na głowie, ale pan cały dzień ciężko przeżywał! Zdruzgotan był wielce! I co Mufa zasnęła gdzieś, to chodził na palcach i strasznie się denerwował, jak pańcia nie chciała ściszyć telewizora. Ale następnego dnia rano i tak to mnie przytulał i drapał tam nad ogonem!
Uwaga, teraz będzie opowieść straszna, krew w żyłach mrożąca! Otóż kilka dni temu pańcia szła o świcie do pociągu, szybko, bo odkąd makijaż zajmuje jej trochę więcej niż pięć minut, nie ma w zasadzie żadnej rezerwy czasowej i dociera na stację w ostatniej chwili. I najpierw usłyszała coś z lewej strony, trochę się przestraszyła ale zaraz napadło ją chichotanie, bowiem dzicza młodzież, wypłoszona z krzaczorów na widok pańci spierdalała jak dzika, przezabawnie przebierając raciczkami. Jednak chwilę później, pańcia ZA sobą usłyszała takie mało przyjazne HRUM! Ogląda się, a tam locha wielkości mniej więcej małego fiata, mierzy ją niechętnym spojrzeniem małych oczek. No, pańcia generalnie odważna jest, ale o lochach z młodymi to się trochę naczytała, więc jednak zrobiło się jej, hm, nieswojo. Młodzież (taka już spora, bez piżamek) przebiegła przez ścieżkę przed pańcią, locha poczekała, aż ostatni nastolatek oddali się na bezpieczną – według niej – odległość i niespiesznym truchtem podążyła za nimi. Pańcia podążyła do pociągu, od razu żałując, że nie zrobiła wiekopomnej fotki. Selficzek z taką lochą, to było by coś!
No dobrze, teraz opowiem o przygodach Juniora. Otóż Junior dostarcza pańci różne produkty spożywcze, przede wszystkim borówki w małych kobiałkach. Jakoś je umieszcza na górze w plecaku, bowiem do pociągu i potem do pracy jeździ rowerem. No parę dni temu okropnie się spieszył, pociąg już stał na stacji, Junior chciał zeskoczyć w biegu i najechał rowerem na coś, państwo ze śmiechu nie byli mi w stanie dobrze powtórzyć, w każdym razie przy tym wszystkim rozdarły mu się spodnie w kroku, dziurą zaczepił o siodełko i wywalił się razem z rowerem do przodu przez głowę. Cud, że nie wpadł pod pociąg, co podobno pańci kiedyś się zdarzyło, za to borówki miał w całym plecaku luzem. Żeby dopełnić obrazu, były to ostatnie spodnie Juniora, w związku z czym był zmuszony pojechać w szortach do szmateksu w Międzylesiu i nabyć dwie pary nowych.
A teraz opowiem o rozmowie państwa dziś rano. Mufka, jak to idzie? Rozmowy na dwie głowy…? (Mufka – Yhy.)
No to szło tak:
Pańcia pyta – Ty, co tam wczoraj wieczorem się działo? Dziecko wydawało jakieś oburzone okrzyki, a jak szedł na górę, to mamrotał, że mógł się struć!
Pańcio (tłumiąc śmiech) – Przyszedł się mnie zapytać, czy w tym dzbanku to jest ta pasta do kanapek, ta z cieciorki i tofu, co to ją zjedliśmy w piątek na kolację…
Pańcia (Usiłując nie wybuchnąć śmiechem) – Serio? Chciał zjeść kotom pożywienie…?*
Pańcio (jak wyżej) – Gorzej, on sobie z tym zrobił kanapki i zdążył już jedną zjeść, jak się kapnął, że chyba coś nie halo…
Pańcia (nie wytrzymuje i wybucha homeryckim śmiechem w poduszkę)
Pańcio – No. Pół piwa straciłem, jak parsknąłem…!
Donoszę też, że pańcia robiła eksperymenty żywieniowe na Kitce, w sensie, że karmiła na żądanie. Kitka pożarła półtorej puszki w ciągu dnia i w formie kuli poszła spać. Za jakiś czas wstała, wyrzygała część i zażądała jeszcze. Pańci trochę opadły ręce.
Kitka jak nie udaje w kuchni kozy (meeee! Meeeee!! Meeeeeeeeee!!!…) to doskonale się kamufluje
Gdzie kotek, gdzie kotek…
Ale najczęściej „dej jeść, matka, deeej..”
Racuch porusza się z godnością. Jak kroczy na kolację to wręcz słychać tupot rudych kopyt**
Miętówka ma wszystko w poważaniu
Ja w sumie też. Poza pańcią, oczywiście!
Przesyłamy kilka zdjęć od czapy i całuski…
* czasem pańcia kocie puszki blenduje na mus, bo zwłaszcza te z Tesco mają jakieś twarde kawałki i koty wyłącznie zlizują sosik a kawałki zostają. Obiecała Juniorowi, że będzie zaznaczać… :DD
**Określenie Juniora
Ps – Publisia rudery w Helsinkach teges? I ogród botaniczny…? Życzy sobie?
Publisia sobie życzy WSZYSTKO zobaczyć i o WSZYSTKIM poczytać!
Tak!!! Rudery są bardzo ładne, proszę o więcej 🙂
Spotkanie ze świniakami brzmi jak jeden z moich koszmarów, wejście między mamę a dzieci… brrrr. Nie wiem, czy bym się wykazała zimną krwią i pewnie bym przez to pogorszyła sytuację, ale co ja poradzę, dzikich dzików się boję.
Życzy sobie.
Życzy sobie.
Co do dzików- miałam je za furtka jak mieszkałąm w domu.
Teraz mam je pod blokiem. Obecnie młode z lochą. Niedaleko osiedla jest las i sobie tam żyja. A w Olsztynie dziki na obwodnicy były i wypadek był.
Dawać rudery, ogrody, Abelardzika w większych ilościach i zdjęcie Gieniutka.
Aaa i zdjęcie metamorfozy makijażowej, przed i po. Może nawet być w trakcie!
Koncert życzeń 😉
Eeee…? Wiesz jak koszmarnie wychodzę na selfikach…?