Ciocia gossam ma trochę racji, że spacery z nami to lekki hardkor, a może nawet nielekki. Najpierw pańcio wybrał się z nami na spacer we wtorkowy poranek. We wtorki pańcia pracuje, więc Abelard zostaje w domu – zresztą on bez pańci odmawia jakichkolwiek spacerów, za to Bulwieć rwie się jak dziki i pańcio zmuszony jest operować trzema smyczami. I w tamten wtorek jak raz wyszedł na nas, zza lasu, znienacka jeden facet z dwoma buldogami i jednym wilkiem. Cała czwórka luzem, licząc faceta. No ja od razu oceniłam, że żaden z nich nie ma dostatecznie małego karku, bym dała radę zagryźć, więc co ja się miałam kopać z koniem? Jednak ani Merit, ani Ramzes, ani Bulwieć takie rozsądne bynajmniej nie są. Postanowili wszystkim poprzegryzać gardła na poczekaniu, wyrwali do przodu, pańcio usiłował utrzymać równowagę, smycze mu się poplątały natychmiast, buldogi zbliżały się powoli, Bulwieć rozstawiał ich najdalszą rodzinę po kątach, facet się głupio gapił, obcy wilk się namyślał i w tym właśnie momencie bulwieciowe szelki postanowiły zakończyć żywot. W sumie nie było to nic dziwnego, bo po prawdzie to były jeszcze moje szelki sprzed lat, przyjechałam w nich od Kasi Załogi; przeżyły już swoje i zwyczajnie pękły. Uwolniony Bulwieć wyrwał do przodu i zniknął wśród buldogów, akurat w chwili, kiedy pańcio się odwrócił i wciągał nasze wilki do lasu.
Facet w końcu gwizdnął i buldogi zawróciły. Razem z Bulwieciem. Najwyraźniej go pokochały z miejsca. Bez wzajemności, Bulwa cały czas wymyślał im strasznie.
Pańcio zawrócił do domu, zamierzając odprowadzić wilki i dopiero gonić faceta, bo z wilkami raczej nie dał by rady, na szczęście facet w końcu uruchomił jakiś mniej zardzewiały fragment mózgu i dogonił pańcia z Bulwieciem pod pachą…
A dwa dni później, już razem z pańcią, wędrowaliśmy ulicą pomponów i niech sobie Publisia wyobrazi, że jedna taka pokurcz, ta brązowa chihuahua, wylazła przez pręty i dawaj do mnie i od razu pyskuje, no to jakże tak, tak jej odpuścić? Święty by się zdenerwował a ja od razu zobaczyłam, że co jak co, ale karczek ma taki do kłapnięcia w sam raz, więc nawet nie próbowałam się wdawać z nią w dyskusję, tylko…
Pańcia: Mufka wystartowała jak pocisk, bez żadnego ostrzeżenia. Chihuahua zrobiła w tył zwrot w powietrzu i zaczęła spieprzać. Bulwieć ruszył za nimi bez zwłoki. Nie wiem, co sobie pomyślał Max, szarpnięty jednocześnie przez oba wilki, ale ja oczami wyobraźni ujrzałam naszą słodką Lalunię wybiegającą triumfalnym kroczkiem zza węgła z szczurzycą z przegryzionym karkiem w mordzie, wszystko to trwało może dwie sekundy, a że fizycznie nie mogliśmy nic zrobić…
Mufka: Ja nie wiem, jak państwo to zrobili, ale idealnie synchronicznie wrzasnęli
EEE!!!!!!!!!!!
…
Ja pierdziu! Dziw, że robotnicy z budowy nie przylecieli! A ile w tym E było treści!! Wyraźnie usłyszałam „stójcholerobocinogizdupkipowyrywamyjakzrobisztemupokurczucośzłego” no to co robić, odbiłam w prawo, chihuahua odbiła w lewo i przecisnęła się przez pręty z powrotem…
Państwo mówią, że gdyby w zasadzie już nie byli siwi, to by w tym tygodniu osiwieli.
A jak nie w tym, to w następnym, ale o tym następnym razem…
Krew w żyłach mi zmroziło.
Jednak kwestią otwartą pozostaje, dlaczego panowie z budowy nie przylecieli? Przecież EEE jest uniwersalnym zawezwaniem budowlanym, to co, zignorowali?
Dlaczego budowlanym? U nas jest, powiedziałabym, rodzinnym…