Ziemniaczane muffinki, czyli jak się dzieje to wszystko naraz.

Właśnie. A miał tylko pańcio zainstalować drukarkę w pańciowym kompie. I miało to potrwać najwyżej dziesięć minut, góra kwadrans, a potem pańcia miała spokojnie usiąść do swojego ulubionego RPG. Aliści, komp postanowił natychmiast się wykrzaczyć i generalnie wszelkie zabiegi potrwały do wpół do jedenastej. Co okazało się być nieważne, bowiem pańcia skonstatowała, że Kitki nie ma w domu.
A tu już noc głucha i ciemna, a kotka wszak też głucha i w ogóle dlaczego ta pierwsza kocia samodzielna wycieczka zawsze musi być tak nerwowa. Dla pańci. Zdenerwowana pańcia wzięła latarkę i poszła sprawdzić teren. Kitki nie było ani na działce, ani w lesie za działką, jednym słowem wypuściła się gdzieś dalej. Wiecie jak jest – na nic tłumaczenia, że zawsze musi być ten pierwszy raz, że każdy kot gdzieś łazi, że każdy może spotkać się z tą kuną, co tu niedaleko mieszka, albo wręcz z całym stadem dzików… No, każdy może, ale nie każdy jest głuchy i nie każdego można podejść od tyłu… poza tym, rezydenci są szczęśliwie leniwi i łażą głównie do sąsiadów zachodnich. Poza Szyszką, która faktycznie łazi wszędzie. W każdym razie pańcia wróciła do domu pełna obaw, a tam zaraz Abelardzik, synuś ukochany, doznał urazu głowy. Spuśćmy zasłonę milczenia na to jak. W każdym razie po kolei – komp dał się zreanimować. Kitka wróciła do domu około trzeciej nad ranem. A o czwartej trzydzieści Abelardzik odmówił śniadania. Nie skusił się nawet na ulubioną parówkę z Biedronki. I ciągle chciał spać, a nawet trochę się pańci przelewał przez ręce. I wtedy pańcia wpadła w rzetelną panikę. Krwiak! Wylew! Obrzęk mózgu! Koniec świata, synuś nie szczeka na pańcia, ani chybi umiera, ratunku!
Na sygnale państwo pojechali do weta, pańcia we łzach, bo trochę w tym miesiącu znowu stracili płynność finansową i w razie konieczności jakiejś nagłej operacji mogło być cienko… Na szczęście, droga Publisiu, synuś doznał zapewne tylko wstrząśnienia mózgu. Dostał różne specyfiki doraźne, a kwota 120 peelenów była w państwa zasięgu. Następnego dnia, oblany pańciowymi łzami Abelardzik wstał jak nowo narodzony, zjadł wszystko i poszedł na spacer. Ale wiecie co? Szczeka jakby odrobinę mniej.
Pańcia teraz zastanawia się, czy lepiej jak odwala się wszystko naraz, czy jakby było po kolei, powiedzmy raz w tygodniu coś..?

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

1 odpowiedź na Ziemniaczane muffinki, czyli jak się dzieje to wszystko naraz.

  1. tinga pisze:

    Chyba lepiej w hurcie. Człowiek odwali stresy, płacze raz a porządnie, a potem luzik. Oby!
    Abelardzik wstrząśnięty nie zmieszany 🙂 Głaski!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *