Ziemniaczane puree szpitalne dwa, czyli serdecznie odradzamy chorowanie, bo nie ma na czym.

…chyba, że pacjent z własną polówką przybędzie…
Zaraz w poniedziałkowy wieczór przywieźli panią, która posługiwała się wyłącznie dwoma słowami: „mordują” i „policja”. Dość głośno. Potem spadła z łóżka i nie pozwalała się podnieść. Wszystko odbywało się tuż pod drzwiami pańciowej sali, albowiem kolejni przyjmowani pacjenci lądowali na korytarzu. Hałaśliwą ową noc pańcia zniosła jeszcze bezboleśnie, ale potem zaczęło być już tylko gorzej.
Tu nastąpi dygresja.
Otóż jak zapewne też Publisia wie, pańcia w marcu dwa lata temu wzbogaciła się znienacka o kilkanaście kilogramów. W ciągu dwóch tygodni. Akurat testowała zmianę hormonów a także nowe antydepresanty. Rozmaite próby zaradcze, diety, pierdolety, kalorie – pod kierunkiem pana doktora, żeby nie było! – pańcia podejmowała, ale bez rezultatów. I na początku grudnia straciła cierpliwość. Porzuciła bez zapowiedzi HTZ a także cudowne pigułki z jednorożca, czyli… zaraz, Mufka mi podsuwa ulotkę… „Selektywne inhibitory zwrotnego wychwytu serotoniny”. (Ziemniak ociera pot z czoła) Te ostatnie powoli i pod kontrolą pani doktor. Koniec kuracji wypadł jak raz na tydzień trzustkowy, a pełne skutki odstawienia objawiły się w szpitalu.
Jak pańcia to łykała, to wydawało jej się, że działają słabo.
Myliła się.
Nagle wszystko co bolało – zaczęło boleć bardziej. Pańcia, która do tej pory zasypiała na kliknięcie i tak samo się budziła – przestała sypiać. Materac szpitalny dołożył swoje trzy grosze i bez proszków nasennych nie dało się egzystować. Szczęśliwie czego jak czego, ale środków nasennych w szpitalu nie brakowało.
W przeciwieństwie do pielęgniarek, a w środę nawet łóżek.
Panie pielęgniarki były wspomagane przez ratowników medycznych, w tym jednego facecika, którego pańcia natychmiast ochrzciła szybkim Lopezem. Był genialny, potrafił o piątej rano pobrać pańci krew nie przerywając jej snu.
Brakujące łóżka ściągali jakieś zdezelowane z magazynu, i kto był bardziej na chodzie, to kombinował, w czwartek pańcia uczestniczyła w kradzieży grubego materaca ze świeżo zwolnionego łóżka, by go podmienić nowej pani w pokoju. Potem zresztą ta pani miała przepychane tętnice udowe, nie wolno jej było podnosić nawet głowy i zgadnijcie, kto robił kanapki i pani podawał.
Zgadliście.
Ale nawet trudno było mieć pretensje do personelu – kto mógł, to dreptał wymienić kroplówkę do dyżurki, zresztą akurat w pańciowym pokoju dzwonek nie dzwonił, a tylko świecił. Można było spokojnie przeoczyć. Panie pielęgniarki (plus pan ratownik) były tak zawalone robotą, że nawet się nie czepiały, że niektóre pacjentki (patrz pańcia plus pani od materaca) same sobie wyciągają kroplówki z wenflonów.
W środę sytuacja osobowo-łóżkowa wyglądała następująco: na pięćdziesiąt miejsc było siedemdziesięciu pięciu pacjentów. Łóżka stały w każdym możliwym wolnym miejscu i wtedy właśnie przybyła pani z dorosłym synem. Syn szedł o kulach a pani miała długie blond loki, futro, złoty łańcuch, niebotyczne szpilki w cętki i generalnie wiało od niej wschodnim Bizancjum. Zażądała dla syneczka osobnego, pojedynczego pokoju. A ponieważ szpital zaproponował jej miejscówkę na korytarzu i to najgorszą, bo pod dyżurką pielęgniarek, uznała, że musi zrobić awanturę, zadzwonić do dyrektora i takie tam. Na szczęście dyżur między innymi miał szybki Lopez, obdarzony czarną brodą i w ogóle urodą bardziej demoniczną, żeński personel się zmył byle gdzie i jakoś panią udało się spacyfikować.
Ale wracając do pacjentek z pańciowego pokoju, przed pacjentką z tętnicami leżała filigranowa pani z głową w figlarnych loczkach. Bardzo żywa i szybka i jak okazało się, że ma 83 lata, to pańci trochę szczęka opadła. Pani jak raz czekała na wycięcie woreczka, a trochę to trwało, gdyż – tym razem nie zgadniecie – oddział chirurgii nie ma własnej sali operacyjnej, tylko ją z jakimś innym dzieli. I jak przywiozą nagły przypadek z miasta, to cały grafik szlag trafia. Ale jak wreszcie jej wycięli, następnego dnia w podskokach wyszła do domu. Pańcia co prawda podskoki z innych, nieworeczkowych przyczyn, raczej wyklucza, zarówno przed jak i po wycięciu, ale ma nadzieję, że też tak szybko jej pójdzie.
Poznała też panią, która wyglądała jakby się spotkała z jakimś wściekłym amstafem/buldogiem. Miała niemal odgryziony nos. Trochę zbijał pańcię z tropu fakt, że jednocześnie miała ewidentne ślady duszenia. Sprawa się wyjaśniła, jak przybyła policja ustalić akt oskarżenia a pani powiedziała, że egzorcyzmy nie pomogły. W każdym razie napastnik chyba z powrotem wylądował w stosownym szpitalu. Tej pani pańcia notorycznie łapała księdza, bo cwaniak tylko wsadzał głowę i bez słowa znikał, ale nie z pańcią takie numery. Następnego poranka zaczaiła się przy drzwiach, no kurcze, skoro kobiecie to potrzebne, to trochę nieładnie ze strony księdza wykorzystywać fakt, że akurat penitentka ma zamknięte oczy i nie zdążyła go zobaczyć, a tym bardziej zawołać.
Potem przybyła pani, matka dziesięciorga dzieci. Na szczęście pańcię właśnie zaraz mieli wypuścić do domu…

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

1 odpowiedź na Ziemniaczane puree szpitalne dwa, czyli serdecznie odradzamy chorowanie, bo nie ma na czym.

  1. Zilvana pisze:

    o mój ty boże, będzie teraz jak w Anglii po wojnie. Współczucie czuję ogromne…
    (A mnie leczyli w 2004-5. Było – w porównaniu z powyższym – jak w raju. /khem, może dzięki temu wtedy się jeszcze do raju nie udało. Na szczęście./ Ale podczytywałam natenczas ukradkiem Oddział chorych na raka z wypiekami na twarzy – lekarka była wstrząśnięta)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *