Z cyklu – Emma, najbardziej wygadana wnuczka wszech czasów.

Gdzie ja się urodziłam, ja się pytam. Nie, żebym się czepiała szczególnie, zwłaszcza matka jest w porzo – po warunkiem, że nie śpiewa razem z ojcem tej piosenki o gumisiach. Jeszcze drani nie widziałam, ale już ich nie lubię. Zwłaszcza, jeśli śpiewają tak samo fałszywie i głośno. Poza tym, mogłaby mi tego cycka w ogóle nie zabierać. A zabiera. Mówi, że dopiero teraz zrozumiała, dlaczego ssaki nazywają się ssaki. Musi mi to kiedys wytłumaczyć. Dzięki mamie mam sporą dokumentację poczynań tatusia, który jest wściekle aktywny i optymistyczny. Tata usiłował wziąć urlop tacierzyński, ale mu się nie udało. Strasznie mamie zazdrości tego karmienia cyckiem i czyni starania.

Poza tym, ambitnie śpiewa (no, chyba przesadziłam z tym określeniem, ale chciałam być uprzejma), co gorsze z tej ambicji usiłuje śpiewać piosenkę o dzieciach, co jadą drogą, siostrzyczka i brat i nadziwić się nie mogą, jaki piękny świat. Albo o słoniach z kokardkami na ogonach. Nie są to dzieła łatwe melodycznie, co to, to nie! Zdecydowanie wolę jak mi puszcza Metallicę, albo Prodigy. Tam nie fałszują.
A w ogóle, patologia, moi państwo. Tatko chodzi obrzygany…

Usiłuje mnie zjeść i łaskocze brodą…

A jak mnie usypia, to czasem zasypia pierwszy i muszę pilnować, by łeb mu nie spadł.
Albo okulary. Ojciec, uważaj, no!

Ostatnio okazało się, że poza normalną babcią Izą, mam jeszcze drugą babcię. Najpierw spotkaliśmy się na cmentarzu – jakże optymistycznie na dobry początek, gdzie babcia Meg zwięźle przedstawiła mnie pradziadkowi Igorowi. Pradziadek leżał pod płytą i nie był rozmowny.
Potem babcia spędziła u nas jakiś czas. Usiłowała na pniu nauczyć ojca tańczyć walca do piosenki o Wojtusiu i iskierce, znalazła piosenkę o jagódkach, które mają bardzo skomplikowane kolorystycznie stroje i zadziwiające obyczaje, mianowicie jak wstaje dzień, to idą same na siebie. („A kiedy dzień nadchodzi, idziemy na jagody…”) Potem puściła mi piosenkę o królu, paziu i królewnie, którzy nie dość, że kochali się we troje, to jeszcze zostali zeżarci – odpowiednio – przez psa, kota i myszkę. Ten świat jest nie do ogarnięcia na trzeźwo.
Na szczęście babcia Meg ma kłopoty z żołądkiem, więc lody zjadła sama…

Ale, posłuszna sugestii rodziny, zrobiła mi kocyk. Nie dość, że jest wielki i ciężki, to czy widzicie tę kolorystykę? Dżęder i inne anomalie! Jeszcze napadnie mnie jakiś kościelny aktywista i mi kocyk podpali!

No, ale mama czuwa, tata czuwa i w razie czego aktywista dostanie w nos. Tak na koniec chciałam się upewnić – ale nogi mam w porządku? Co? Przynajmniej lewą…

Ten wpis został opublikowany w kategorii Emma i oznaczony tagami . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

4 odpowiedzi na Z cyklu – Emma, najbardziej wygadana wnuczka wszech czasów.

  1. ~Aia pisze:

    Kocyk <3 😀
    Piękny! Idealnie tęczowy 😀

  2. ~Anneke pisze:

    Giraski piękne, wnusia jak ta lala, po babci 😀
    Aaaale kocyk, marzenie!… <3

  3. ~Walabia pisze:

    Kochanie, wszystko masz w jak największym porządasiu, nie to co ta dziwna Babcia Meg.

  4. ~tinga pisze:

    Nie mogę się zdecydować co ładniejsze, czy nogi (ach) czy kocyk (och), to chyba uznam, że dłuuuuuugie nogi na kocysiu 😀

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *