Ziemniaczane puree o bardzo grzecznym Abelardziku i bardzo niegrzecznym Kotle.

Otóż, po śmierci mamci, pańcia dostała lekkiego amoku na tle synusia, któremu co prawda jeszcze nigdy nie udało się pobrać krwi, ale ponieważ we krwi mamci były jakieś pasożyty niszczące nerki, więc pańcia histerycznie kazała zawieźć psa do weta, by zbadać nerki, i, przy okazji wreszcie umówić się na czyszczenie zębów. Pasożyt przenosi się razem z krwią, i pewnie innymi płynami ustrojowymi, więc synuś ma go z pewnością. Pani wet postraszyła państwa, że komary mogły to przenieść na resztę zwierząt, więc Pańcio ochrzcił Abelardzika psem trojańskim i zapowiedział mu bęcki, jeśli zaraził jego Lalunię. Ale wracając do zasadniczego tematu – uprzejmie donoszę, że całą drogę pies siedział grzecznie na kolanach pańci, obok kierowcy i nie odezwał się ani słowem, tylko ciekawie wyglądał za okno. Potem w poczekalni trochę mu się nie podobał wielki bernardyn i coś tam do niego pogadywał, ale bernardyn był bardzo stary i chyba nie dosłyszał. Na stole dał się zbadać, krew oddał tak ochoczo, że pani wet będzie miała fartuch do prania; oglądaniem zębów nie był zachwycony, ale żadnych ofiar nie było. Potem został uwiązany do kaloryfera, a na stole wylądował Kocioł.
Od początku było niby wiadomo, że kot jest nieobsługiwalny – Publisia pamięta, że po podaniu mu leku na odrobaczanie Kocioł wyprowadził się na pół roku do sąsiadów i przychodził tylko ciemną nocą na jedzenie? Teraz zrobił się podejrzanie namolny, więc państwo postanowili go przebadać.
Jeny, jeny, co się działo. Pańcia się zaparła, by pobrać mu krew, nie zwracając uwagi na ciężkie przerażenie młodej pani wet i ciężkie obrażenia pańcia. Kot w końcu zawinięty w koc i trzymany przez trzy osoby (Abelardzik pod kaloryferem był cicho, ale o mało z tym kaloryferem nie pofrunął, tak chciał w tym uczestniczyć) musiał dać trochę krwi, a przede wszystkim w końcu dać sobie zajrzeć do paszczy.
A tam dramat. Kotu objawiło się słynne plazmocytarne zapalenie dziąseł. Poza tym, ma w paszczy zapalenie wszystkiego, i gdyby pańcio na własne oczy nie widział, jak mimo to rąbie chrupy, to by nie uwierzył. Wyniki badań będą w poniedziałek, a na razie kot dostał antybiotyki i sterydy.
Następnie państwo chcieli go zapakować do kontenerka.
Jakiś litr pańciowej krwi i dużo rzadkiej kupy na podłodze później sztuka ta się udała. Pani wet opatrywała pańcia, pańcia sprzątała kupę, a oczekujący w kolejce nieśmiało zaglądali, pytając, czy wszyscy żyją. I twierdząc, że jeszcze nigdy nie słyszeli, żeby jakiś kot tak się darł.
To fakt, nawet Młody, gdy wpadł pod samochód, aż tak się nie darł.
Państwo byli przekonani, że Kocioł znowu się obrazi i wyniesie do sąsiadów, jednak, ku ich zdumieniu, kot najwyraźniej im przebaczył i wrócił na kolanka jak co wieczór.
A synuś, obcałowany przez pańcię w powrotnej drodze, wychwalony pod niebiosa, wygłaskany, nakarmiony, w poczuciu własnej chwały umościł się na ulubionym miejscu.

A pańci do głowy przyszła taka asocjacja. Otóż Młody w dzieciństwie był cholernie ruchliwy, uparty i dość hałaśliwy. Jedynym miejscem, kiedy siedział nieruchomo i był cicho, (i nie spał, ofc!) to jadący samochód. Przypinało się dziecko i całą drogę był święty spokój.
Abelardzik zupełnie tak samo. Nie bez powodu pańcia czasem do psa mówi nie tylko „Misiu”, (zdrobnienie, które wciąż funkcjonuje w stosunku do Młodego) ale czasem wręcz jej się wyrwie – „Mateuszku!”.
Musimy zacząć jeździć z synusiem na wycieczki…

Ten wpis został opublikowany w kategorii Ziemniaczane puree i oznaczony tagami , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

2 odpowiedzi na Ziemniaczane puree o bardzo grzecznym Abelardziku i bardzo niegrzecznym Kotle.

  1. ~Mefi pisze:

    Się uśmiałam 😀

    Ale biedny Kociołek 🙁

    I super dzielny Synuś 🙂

  2. ~Kotina pisze:

    🙂 🙂 z tą jazdą autem i małymi dziećmi to już jakaś plaga. Co rusz słyszę, że aby małe dziecko poszło spać trzeba z nim pół miasta zwiedzić 🙂 🙂

Skomentuj ~Mefi Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *