I ukochana przez naszego Ojca Stacja Hydrobiologiczna po drugiej stronie jeziora. Przeze mnie zresztą również. Tam się spędzało najwspanialsze wakacje, nie przeszkadzając dorosłym w pracy i – jak słusznie zauważyła moja siostra – nikt się nie utopił. Ba, nikt nawet chyba niczego nie złamał. Pamiętam tylko jedno własne rozwalone kolano, a rozwaliłam je, kiedy grzecznie udawałam się na obiad.
Dziś naszym rodzicom ani chybi by nas odebrano i prowadzano za rączkę…
Wracając do adremu, tamże, czyli na Stacji odbyła się mała uroczystość ku pamięci Taty. Został posadzony dąb i zamontowana tabliczka. Tuż obok tzw zielonego domku, w którym Ojciec najczęściej mieszkał.
Osobiście żałuję, że technicznie niemożliwe było pochowanie Go tam, o tym marzył, choć akurat nasz brat twierdzi co innego.
Ponieważ moja sis, nadworny fotograf rodziny, trochę nawaliła (może dlatego, że deszcz lał nieustająco), nie mam fotki ze szpadlem i dębem, za to ma fotkę pan małżonek
który miał najwięcej powodów do czczenia, albowiem uczcił
(w kolejności chronologicznej)
– wuja
– ojca chrzestnego
– teścia
Tu po lewej nasz brat, po prawej legendarna Babunia legendarnego siostrzeńca, ale najważniejszy jest fragment zielonego domku w tle.
Tu zdjęcie zbiorcze, dociekliwa Publisia może szukać autorki bloga.
Która ma 150 wzrostu, ale proszę pamiętać, że moja teściowa jest jeszcze mniejsza, więc niewysoka osoba w różowej kurtce to nie ja :>
O, rety, super jest być dumnym z taty!
Wzruszająca chwila.
A dociekliwa publisia w mojej skromnej osobie wypatrzyła Cię pod parasolem,koło pani w różowej kurtce.
Dobrze wypatrzyła?
Dobrze. Jestem z Publisi dumna!
Bardzo wzruszające. Niech dąb rośnie i trzyma pamięć i wartę.
Ja też Cię wypatrzyłam bez problemu i bez wątpliwości 😀