Puree ziemniaczane o hortensjach, bobie, o tym, co się może przybłąkać, o strasznej przygodzie w lesie i o tym, że prace trwają.

Otóż, najdroższa Publisiu, uprzejmie donoszę, że hortensje zachowały się nad wyraz uprzejmie i zzaczekały z rozkwitem, aż pańcia wróci z urlopu. Wszystkie teraz kwitną modelowo, niektóre mają pod wrzesień zróżowieć, ale co ciekawe, pańcia nigdzie nie może dostać zwyczajnych pelargonii i ma puste przeloty w kilku doniczkach.
Pańcio ciągle u kosmitów, a kosmita zastępczy codziennie nabywa pańci dwa kilo bobu a raz nawet, w porywie serca, nabył trzy. Trzy kilo bobu to nawet dla pańci ciut za dużo na raz, a szczury – i nasze i Ulubionego Kolegi Pracowego – skórkami od bobu już po prostu plują. UKP wyjechał, zostawiając całe towarzystwo pod pańciową opieką, a dodatkowo jego cioteczny brat podrzucił swoją chomiczkę o imieniu Mrula. Mrula jest wielkości sporego szczura, albowiem jest chomikiem syryjskim i w pućkach jest w stanie pomieścić prawie pół kilo suszonej kukurydzy.
Albo cos koło tego.
A propos chomik. Publisia sobie wyobrazi, że do naszych ulubionych sąsiadów przybłąkał się chomik. Nieduży, bardzo ciemnoszary. Jak wiadomo, sąsiedzi zachodni mają trzy koty, w tym dwa łowne, które co i raz przynoszą jakąś upolowaną mysz i jakim cudem chomik zdołał wleźć do domu i przeżyć – nie wiadomo. Zdążył sobie uwić gniazdko pod szafą, a pożywiał się spokojnie z kocich miseczek, które stoją na parapecie. W takiej właśnie chwili zobaczył go sąsiad i – wzywając na pomoc posiłki w postaci żony z latarką i pańci z klatką – zorganizował akcję wydobywczą. Chomik wylazł bardzo chętnie, okazał się oswojoną dziewczynką, przyjrzał się sąsiadowi uważnie i najwyraźniej od razu uznał, że dobrze trafił. No faktycznie, sąsiad cieszył się jak dziecko, śliczny chomiczek, zawsze marzył o chomiczku, zaraz zrobił chomiczkowi dwa domki, jeden z doniczki, drugi ze starannie wydrążonego pieńka (i wysuszonego! Koniecznie trzeba wysuszyć, by chomiczek nie dostał reumatyzmu!), nakupił ziarenek, dzieli się z chomiczkiem obiadem i w ogóle jest w siódmym niebie. Sąsiadka, która nie znosi gryzoni, z początku nie wiedziała, czy się śmiać, czy płakać, ale w końcu uznała, że nie będzie dziecku robić koło nogi… to znaczy, nie będzie mężowi robić przykrości. W końcu chomiczek (o imieniu Jasia) funkcjonuje głównie nocą, a wtedy ona i tak śpi w innym pokoju. Pilnuje tylko, by rozentuzjazmowany małżonek nie nabył Jasi męża, bo jeden chomik to nie trzydzieści chomików, a jak wiadomo, mnoży się to to łatwo.
Co do zdjęć z urlopu, to wciąż są w aparacie i na pańciowej poczcie. Ponieważ kosmita NABYŁ pańci nowy dysk, była szansa, że wszystko od razu się tam właśnie wrzuci. Jednakowoż okazało się, że nowe ubuntu zawiesza i ten pusty dysk, co kosmitę zaskoczyło, ale ponieważ jest kosmitą, postanowił walczyć i prace trwają. Nawet w tej chwili, mimo, że jest poniedziałek. (W poniedziałki pańcio absolutnie nie ma czasu, ale na szczęście kosmita jak widać ma. Pańcia codziennie wystawia miseczkę śmietanki dla reszty kosmitów, by jeszcze swojego kosmity nie zabierali)
W ramach rekompensaty za przedłużające się oczekiwanie, opowiem Publisi, jaką mieliśmy straszną przygodę.
Otóż Opiekunka poważnie potraktowała zalecenia pańcia, by z nami spacerować i kulawych ślepców wyprowadzała tylko na kupę, a nas na spacerki dalekie w całkiem nieznane miejsca. No i kiedyś miejsce, do którego doszliśmy, okazało się tak nieznane, że Opiekunka się zgubiła. Błąkaliśmy się po lesie jakiś czas, w końcu zadzwoniliśmy do państwa. Państwo, trzeba przyznać, trochę zgłupieli, no bo jak niby doprowadzić nas zdalnie do domu, kiedy sami nie wiemy, gdzie jesteśmy. Na początek udało się ustalić, że wyszliśmy z furki w prawo, a więc, jak pańcia wywnioskowała – na wschód. Zatem polecono nam zawrócić na zachód. Niestety, dzień był pochmurny a Opiekunka nie znała się na harcerskich sposobach oznaczania północy i odmówiła szukania mchu na pniach dużych drzew. (Potem pańcia odkryła, że w każdym smartfonie jest przecież kompas) Ale pańcio wpadł na lepszy pomysł, kazał Opiekunce ściągnąć na telefon aplikację z mapą satelitarną. Potem poszło już łatwo, ustalił naszą pozycję, kazał iść konkretną leśną drogą i doszliśmy do szosy, a potem w końcu do domu.
Cieszę się, że nie musieliśmy nocować w lesie!

Ten wpis został opublikowany w kategorii Ziemniaczane puree i oznaczony tagami , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

2 odpowiedzi na Puree ziemniaczane o hortensjach, bobie, o tym, co się może przybłąkać, o strasznej przygodzie w lesie i o tym, że prace trwają.

  1. ~tsultrim-morelowa pisze:

    🙂 piękny opis! A przygoda w lesie o_o! to się nazywa mieć wycieczkę!
    I ten chomiczek.. Szczęście dziewczyna miała niebywałe.
    Jeszcze teraz poproszę o relację z wakacji 🙂

    • Megana pisze:

      Jak tylko kosmita zwycięży w walce z ubuntu i fotki będę mogła wrzucić na nowy dysk.
      Zresztą – coś się wrzuci.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *