Otóż małżon, zniesmaczony sadzami w kominie i nową kulą sadzy w wyczystce, która się zrobiła dosłownie następnego dnia po czyszczeniu tejże przez panów kominiarzy, znalazł w necie takie coś
…i doznał nagłego i niespodziewanego oświecenia. Jeszcze poczytał o paleniu od góry i dziś postanowił spróbować.
I, kuźwa, działa.
Ciekawe.
Ale najlepsze jest to, że piszę do internetowej koleżanki z Łodzi, dzielę się świeżo zdobytą, bezcenną wiedzą, a ona wytrzeszcza na mnie internetowe oczka i pisze, że pierwszy raz słyszy o paleniu od dołu.
I ona i wszyscy krewni i znajomi od zawsze palą od góry.
No u nas na Mazowszu wszyscy palą od dołu, wiecie, papier, chrust, mniejsze patyki, grubsze, na wierzchu polana, w każdym razie moi znajomi.
Ile dzieli Łódź od Warszawy? 150 km, 200? A w sferze piecowo kotłowniczej inny świat, panie dziejku…
Siostra, a ty jak palisz?
My z Łodzi, palimy od góry….Wynika to z tego, że z harcerstwem nam nie było po drodze.Pozdrawiam.