W piątek, 26 września wieczorem, na szosie samochód potrącił mojego byłego męża.
Marek zginął na miejscu.
Nasz związek był burzliwy a rozstanie jeszcze burzliwsze, ale mam też sporo dobrych wspomnień.
Trzepnęło mną. Porządnie trzepnęło.
Młodego trzepnęło jeszcze bardziej – od roku planował spotkanie z ojcem, ale wciąż mu się wydawało, że nie jest jeszcze na to gotowy, że zdąży.
Nie zdąży.
Marek to najbardziej zmarnowane życie jakie znałam.
IQ powyżej 130, słuch absolutny, nieprawdopodobna pamięć muzyczna, wielbiciel muzyki poważnej, potrafił zagrać na każdym instrumencie, mistrz klasycznej gitary. Strategia i planowanie – nikt tak nie grał w szachy i brydża. Świetnie jeździł na nartach, wspinał się na skałkach. Był mistrzem dyskusji – rozwalał każdego rozmówcę, spokojnie, taktycznie i z klasą.
Mógł przewrócić świat do góry nogami, mógł wszystko.
Niepotrzebnie odziedziczył jeden głupi gen po ojcu.
Metafizyka dała znać – rzadko teraz słucham muzyki poważnej, a mój mąż aktualny w zasadzie wcale. Ale akurat w piątek wieczorem, po liście Trójki, postanowił posłuchać Jesieni Vivaldiego, (bo takie super fotki są pod tę muzykę, zobacz!) potem YT podsunęło nam Szecherezadę Rimskiego-Korsakowa. Dlaczego akurat Szecherezadę, nie wiem, ale posłuchaliśmy, bo…
Posłuchaliśmy.
Jeśli mielibyście wątpliwości, czego kiedyś codziennie, miesiącami, miesiącami! – słuchał Marek – to nie miejcie.
Chyba jego duch przefruwał akurat nad naszym domem.
Współczuję Meg! Pięknie się z Wami Marek pożegnał, Szecherezada jest przepiękna.
O matko!
Dobrze, że udało Ci się zapamiętać sporo dobrych rzeczy.
Zawsze trzepie..
smutno 🙁 , trzymaja się
Współczuję, Meg 🙁
„Pożegnanie” naprawdę niezwykłe…
Meg, bardzo mi przykro… 🙁 trzymajcie się
Małgosiu moje kondolencje dla Ciebie i Juniora.
Nam się nie udało, dziś pomogliśmy odejść za TM Maleńkiej.
Pochowaliśmy ją w Radości, niech jej las szumi.
Pięknie powiedziane.
Niech szumi.
Meg, dopiero co przeczytałam…
Bardzo współczuje 🙁